11 listopada inny niż wszystkie … felieton

Narodowe Święto Niepodległości zawsze mnie skłania do wielu refleksji. Tym razem nad tematem odchodzenia na wieczną wartę ostatnich żyjących świadków II wojny światowej oraz świadectwa, jakie po sobie pozostawili. 1 listopada 2019 r. zmarła pani kapitan Krystyna Koczy. Urodzona w 1928 r. w Katowicach, w okresie II wojny światowej była kurierką i łączniczką Związku Walki Zbrojnej, a potem Armii Krajowej.

 

Podobnie jak w poprzednich latach, w panewnickiej bazylice ojców franciszkanów odbyła się o godzinie 12.00 msza św. w intencji Ojczyzny oraz za poległych żołnierzy. Tym razem jednak zabrakło pani Krystyny. Siedziała zawsze blisko ołtarza, elegancko ubrana w swój niebieski mundur, mając u swojego boku najbliższych znajomych. Dbała o to, aby na tego rodzaju uroczystości był wystawiony poczet sztandarowy Związku Kombatantów, którego była prezesem. Przez wiele lat, można napisać, była nierozłączonym „elementem” sprawowanej mszy św. oraz wszystkich uroczystości, które odbywały się na terenie Ligoty i Panewnik w tym dniu. Tym razem jednak, po raz pierwszy było inaczej. Na ławce w bazylice nie można było już zobaczyć pani Krystyny, a osobom, które dobrze ją znały towarzyszyło uczucie pustki i osamotnienia. Mógłbym w tym miejscu napisać nieco sloganowe „cześć i chwała bohaterom” i zakończyć na tym mój felieton. Nie to chciałbym jednak przekazać.

Pokolenie, które świadomie zapamiętało przedwojenną Polskę i brało czynny udział w walkach na frontach II wojny światowej powoli odchodzi i czy chcemy czy nie, musimy to zaakceptować. Miałem szczęście znać panią Koczy przez 11 lat. Przez ten długi okres czasu mogłem ją poznać z mniej oficjalnej strony i posłuchać wielu ciekawych historii z jej życia. Choć jestem z wykształcenia historykiem, tematy historyczne nie były główną treścią naszych rozmów. Niejednokrotnie pytałem się wiekowej pani weteran o wartości, które wyznaje oraz co sprawia, że pomimo wielu życiowych problemów potrafi wskrzesić w sobie tak wiele dobra. Odpowiadała krótko, że są to Bóg, Honor i Ojczyzna. Zabrzmi jak kolejny frazes, prawda? Nie. W tych krótkich słowach mieścił się cały katalog wartości, którymi potrafiła obdarzyć innych. Nie była osobą idealną, słynęła z ciętego języka, była czasem uszczypliwa i nieco złośliwa. Potrafiła jednak przebaczyć i umieć przeprosić. Szczerze, bez owijania w bawełnę, ponieważ jej moralny kręgosłup był zbudowany na tych trzech wartościach – Bogu, Honorze i Ojczyźnie.

Obserwując zmieniający się świat i wartości, które wyznają obecne pokolenia (a właściwie ich brak) możemy sami zobaczyć jak kształtują się nasze relacje międzyludzkie. Pełno w nich uszczypliwości i złośliwości, a brak zwykłych codziennych uprzejmości. Pokolenie pani Koczy, gdy dokładnie wysłucha się relacji świadków, nie było idealne. Ludzie sprzed ośmiu dekad, podobnie jak my dzisiaj byli targani namiętnościami, rozterkami, chwilami załamania. Patrzymy bardzo często na przedwojenne pokolenie wyłącznie przez pryzmat ich wojennych przeżyć. Zapominamy przy tym, że wojna trwała kilka lat, stanowiąc ważny, ale przecież nie jedyny i na pewno nie najdłuższy epizod w ich życiu. Tak mało pyta się żyjących jeszcze świadków historii o wartości, które wyznają przez całe swoje życie. Wartości, które przekazywali następnie swoim dzieciom i wnukom.

Pani Koczy już nie ma z nami. Zostawiła po sobie dużo dobra, które na długo pozostanie w lokalnej społeczności. Warto w takim dniu jak Narodowe Święto Niepodległości zadać sobie samemu pytanie o wartości, którymi kieruję się w swoim życiu. Podejść z szacunkiem do drugiego człowieka, zatrzymać się choć na chwilę i podjąć refleksje nad samym sobą. Wielkie zmiany dokonują się w naszych małych wspólnotach, krok po kroku. Wspominając panią Koczy w tym ważnym dla Polaków dniu, na koniec chciałbym przytoczyć fragment wywiadu z nią, który ukazał się cztery lata na łamach portalu Histmag.org :

Młodzi Polacy i Polki, byli tak wychowani, że budzili się z myślą o Ojczyźnie. Wpajano nam miłość nie tylko do Niej, ale również do bliźniego. Objawiało się to w prostych gestach takich jak zwyczajne „dzień dobry” wobec sąsiada lub „Niech będzie pochwalny Jezus Chrystus” w stosunku do nauczycieli w szkole. Podam inny przykład wychowania. W związku ze znajdującą się w pobliżu mojego miejsca zamieszkania bazyliką oo. franciszkanów, często pielgrzymowało do niej dużo młodych ludzi. Moja matka bardzo chętnie ich gościła u siebie, dając im również możliwość noclegu. Na strychu naszego domu spali obok siebie panienki i kawalerowie i nikt nie pomyślał wtedy, aby robić rzeczy niemoralne. To było bezwzględne zaufanie wobec siebie! Ktoś po przeczytaniu tych słów może powiedzieć, że dzieciństwo mojego pokolenia było nudne, że czasy były ubogie i nie tak pięknie jak dzisiaj. Jednakże moje dzieciństwo przeżyciami oraz moralnością było bardzo bogate. Potrafiłam z rówieśnikami zachwycać się ogródkiem, pieczeniem ziemniaków przy ognisku, czy po prostu zwykłym wieczorem.

Komentowanie wyłączone.