Wołyniacy. Jedno życie
Wołyniacy. Jedno życie - Recenzja
Dane szczegółowe: |
Autor: Jan Kuriata |
Wydawca: Prószyński i S-ka |
Rok wydania: 2022 |
Okładka: Miękka |
Liczba stron: 328 |
Książkę do recenzji otrzymałem dzięki życzliwości Wydawnictwa Prószyński i S-ka, za co składam serdeczne podziękowania.
„Szlochy i pojękiwania mogły rozerwać serce każdego, ale w tym szale i rozpaczy to bardzo często kobiety miały więcej odwagi i determinacji w wydobywaniu ciał. Księżycowa poświata pomagała rozpoznać swoich. I tak okazało się, że moi najbliżsi byli na samej górze: rodzice, bracia, wujkowie, wszyscy, którzy zostali we wsi. Pracowaliśmy wśród szlochów i łez, ale szybko, bo strach dodawał nam sił, i w ten sposób ciała zaległy wokół wykopanego prostokąta – grobu” (s.121)
Historia ojca i matki, która została nagrana, spisana i zredagowana przez ich syna to opowieść o XX-wiecznym ludzkim losie. Losie, który bywał okrutny, przewrotny, ale także zostawiający małą iskierkę nadziei. Nadziei, która pozwalała przeżyć koszmar wojny, niewyobrażalnego okrucieństwa i strachu przed tym co nieznane.
Od pierwszego kontaktu z książką Jana Kuriaty, towarzyszyło mi uczucie czytania pamiętnika, w którym w jakiś sposób mogłem odnaleźć losy mojej rodziny. Moi przodkowie nie pochodzili z Wołynia, ale tak jak bohaterzy książki od pokoleń mieszkali na jednej wsi, prowadząc własne gospodarstwa rolne. Ich „świat” obejmował pola, łąki, kilka najbliższych wiosek, uczestnictwo w nabożeństwach w kościele, czasami wizytę w mieście. Życie koncertowało się wokół ciężkiej pracy oraz wzajemnych kontaktach z mieszkańcami tej samej wioski. Dokładnie te same doświadczenia mieli rodzice Jana Kuriaty.
Autor książki, przedstawił historię swojej rodziny, którą opowiedzieli mu jego ojciec i matka– Stanisław (ur.1918) i Józefa (ur.1923), urodzeni na wołyńskiej wsi Rudnia Łęczyńska, w której żyli obok siebie Polacy, Ukraińcy czy Żydzi. Głównym narratorem książki jest Stanisław, który starał się oddać jak najpełniej swoje ówczesne spostrzeżenia, emocje oraz opinie. Książka rozpoczyna się od przedstawienia realiów życia na niemal zapomnianej przez Boga i ludzi, wołyńskiej wiosce. Nie będę ukrywał, że czytając ten opis takiej zwykłej codzienności, od razu sobie przypominałem opowieści mojego śp. dziadka i babci którzy mieli tyle podobnych refleksji co główny narrator opowieści. Osobiście dla mnie, „wejście” ponownie w ten świat, który znam z opowiadanych mi przez nich historii, było czymś niezwykłym. Można napisać, taką podróżą w czasie, do świata, którego niestety już nie ma.
„Świat, w którym żyjesz, wnika w ciebie, bo dziesiątki razy zapalasz wigilijne świeczki i łamiesz się opłatkiem, bo rodzą ci się dzieci, bo tam przychodzą przyjaciele z wódką na twoje urodziny, bo tam twój śmiech, łzy, pot i szczęście. Można prawie puknąć się w głowę! Jak można było tego wszystkie nie wiedzieć, nie rozumieć? Dlaczego wspomnienie świata dzieciństwa i młodości, przecież zniszczonego, wymordowanego na naszych oczach, mogło tak długo i z taką mocą żyć w nas?” (s.347)
Życie głównych bohaterów książki, trudno opisać słowami. Określenie „nie należało do łatwych” może brzmieć w przypadku ich losów jak jakaś obelga i nie oddaje tego, co ci ludzie przeżyli. Nie chce zbyt dużo pisać o ogromie krzywdy, cierpienia i bezlitosnego okrucieństwa, które spotkało Stanisława i Józefę oraz ich najbliższych. Każdy z czytelników, gdy wgłębi się w treść ich relacji, poczuje bardzo wiele skrajnych emocji. Strachu. Bezsilności. Przerażania. Ich świadectwo, pokazuje skrajne różne postawy napotkanych na swojej drodze osób. Przedstawia również ich osobiste zmagania, aby pozostać do końca człowiekiem. Dla mnie osobiście w ich opowieści, nic nie było czarno-białe. Każda decyzja, każde słowo, każde wydarzenie, pociągało za sobą pewne konsekwencje, które niosły ze sobą zarówno dobro, jak i zło.
Niezwykle ciekawy i przewijający się przez całą książkę, jest wątek poszukiwania własnego domu. Domem dla Stanisława i Józefy była najpierw ich rodzinna wioska, a następnie w wyniku wysiedlenia na tzw. Ziemie Odzyskane ich „domem” stała się pewna miejscowość na Dolnym Śląsku, a później na Pomorzu Środkowym. Poszukiwanie miejsca, którego bohaterzy książki mogą nazwać swoim domem oraz tęsknota za tym co bezpowrotnie utracone, to niezwykle wzruszające fragmenty ich opowieści. Pragnienie ujrzenia jeszcze raz miejsca, które kiedyś nazywali swoim domem, choć z czasem zanikało, w najmniej spodziewanej chwili, uderzało w nich ze zdwojoną siłą. Gdy dochodzi do bezpośredniego spotkania bohaterów z cząstką swojej utraconej duszy, okazuje się być ono kolejnym zaskakującym doświadczeniem. Doświadczeniem, na które nie do końca byli przygotowani Stanisław i Józefa.
Życie każdego człowieka, jest naznaczone jakimś cierpieniem i trudnościami, z którymi musi się zmagać każdego dnia. Książka Jana Kuriaty, zostawia czytelnika z wieloma refleksjami. Choć nie jest to łatwa i przyjemna lektura, pokazuje ona jak ważna jest wiara w tą iskierkę nadziei, która pomaga przetrwać najgorszy czasu mroku.
„To był czas najtrudniejszy, bo bez nadziei, bez wiary, takie trwanie… I tylko my, młodzi, wierzyliśmy gdzieś tam w głębi duszy, że to wszystko się ułoży. Bo jak inaczej? Nie rozumieliśmy tak naprawdę otaczającej nas nowej rzeczywistości. Może mieliśmy na to za mało wyobraźni, a na pewno za mało wiedzy. Trwaliśmy zaś, bo nie mieliśmy dokąd pójść, nie wiedzieliśmy jak układać to życie. Najprostszy i najbardziej oczywisty był powrót do tego, co znaliśmy, co rozumieliśmy i po czym potrafiliśmy się poruszać” (s.158)