Dziki Wschód
Dziki Wschód. Transformacja po polsku 1986-1993 - RECENZJA
Dane szczegółowe: |
Autor: Michał Przeperski |
Wydawca: Wydawnictwo Literackie |
Rok wydania: 2024 |
Okładka: Twarda |
Liczba stron: 462 |
Moja ocena:
|
Książkę do recenzji otrzymałem dzięki życzliwości Wydawnictwa Literackiego za co składam serdeczne podziękowania.
„Chociaż opowiadający tę historię określił rzeczywistość tego momentu historycznego jako „system zorganizowanej beznadziei”, jednocześnie wskazał na wyjątkową cechę Polaków tego okresu. Rozpowszechniła się kreatywność, frenetyczna aktywność. Była nakierowana na „wchodzenie w posiadanie” różnych deficytowych usług, towarów czy walorów.” (s.54)
Jak dobrze Państwo wiecie, czytam dużo książek, które traktuje jako źródło wiedzy oraz intelektualną rozrywkę w kolorowej, a czasem szarej rzeczywistości prozy codziennego życia w III Rzeczpospolitej. Najbardziej cenię takie książki, które mają w sobie „głębszą” myśl i pozwalają na snucie wielu własnych refleksji i polemik z autorem danej pracy. Tak było w przypadku pracy dr Michała Przeperskiego, którą miałem przyjemność ostatnio przeczytać.
Otrzymując książkę do recenzji, nie wiedziałem czego się dokładnie spodziewać. Ot, kolejna praca dotycząca przemian w naszej ojczyźnie na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego wieku. Raczej nie nastawiałem się na jakąś wybitnie ciekawą lekturę. Do tytułu książki podchodziłem nieufnie, widząc w nim pewną „clickbajtowość”. Zacząłem jednak czytać i faktycznie poczułem się jak na Dzikim Za…, przepraszam Wschodzie, który miał miejsce w Polsce na przełomie dwóch ustrojów politycznych i gospodarczych. Był to czas, gdy każde chwyty były dozwolone, a wygrywali tylko ci którzy byli sprytni i twardzi, a kraj „nie był dla starych ludzi”. Książkę pochłonąłem w dwa dni.
„Opowieść o studenckich wojażach może dziś budzić uśmiech, ale niesłusznie. Handlowe wyjazdy Polaków za granicę nigdy w historii nie były tak gorączkowe i masowe. Chyba nigdy nie spełniały tak ważnej roli społecznej. Przynosiły pieniądz, lecz przede wszystkim pozwalały udowodnić sobie samemu własną sprawczość. Przedsiębiorczy Polak zaświadczał, że jest zręczny, przewidujący i pracowity. Mógł uwierzyć we własne siły – co było jednym z najbardziej deficytowych towarów końca tej dekady” (s.103)
Michał w swojej pracy (znamy się wiele lat, więc pozwalam sobie pisać po imieniu) przedstawia historię polskiego transformacji z lat 1986-1993 z perspektywy historii społecznej – czyli codzienności zwykłych obywateli PRL/III RP, którzy żyli w okresie niezwykle szybkich, nieprzewidywalnych, a czasem niebezpiecznych przemian następujących w naszym państwie. To historia tego okresu, opowiedziana m.in z perspektywy studenta, który rozpoczyna karierę w pierwszych „korpo”, nastoletniej uczennicy liceum, młodego ojca, czy dziennikarza jednej z lokalnej gazet.
Autor oprócz relacji świadków, z którymi miał okazje porozmawiać osobiście, korzysta także z ówczesnej prasy w postaci dzienników czy magazynów, programów informacyjnych w telewizji, tekstów piosenek rozrywkowych, zestawień statystycznych prezentowanych przez CBOS czy pierwszych reklam komercyjnych. Wybrana przez autora baza źródeł, pozwala inaczej spojrzeć na pewien etap w historii Polski, którego symboliczną cezurą staje się 4 czerwca 1989 r. – dzień w którym jak mówiła później aktorka Joanna Szczepkowska: „skończył się w Polsce komunizm”. Nie mamy tutaj historii opowiedzianej przez elity komunistyczne czy solidarnościowe. Głównym polem badań są zwykli Polacy i Polki, którzy wygrywali lub przegrywali w nowej rzeczywistości.
„Wspólnym mianownikiem przemian, jakie przyniosła transformacja, była antywspólnotowość. O paradoksie! Komunizm – a także faszyzm – były przecież gwałtowną reakcją na kapitalistyczną antywpólnotowość. Z czasem jednak realny socjalizm, przynajmniej w Polsce, stworzył zaprzeczenie wspólnotowości. To antykomunistyczna opozycja, bunt 1980 roku, miały dużo akcentów wspólnotowych. Ale to zniknęło. Przyszła za to indywidualizacja sukcesu – wraz z indywidualizacją porażki” (s.218)
Czytając książkę Michała, od razu nasuwa się bardzo oczywista myśl, że dla każdego czytającego (jeżeli pamięta osobiście te czasy, lub słuchał opowieści tych, którzy byli ich świadkami) okres transformacji będzie zupełnie inaczej zapamiętany. Trudno się nie zgodzić z autorem, że lata 1986-1993 były prawdziwym „Dzikim Wschodem”, gdzie właściwie nic nie było pewne. Trzeba to wyraźnie podkreślić, że ludzie żyjący w tamtych czasach zupełnie nie mieli pojęcia, że w ciągu zaledwie kilka lat upadnie komunizm w Polsce, zniknie z mapy świata Związek Sowiecki czy nastali zjednoczenie Niemiec. W swojej analizie źródeł, Michałowi udało się uchwycić ten moment codziennej niepewności, zwykłej szarości dnia. Oddać ducha i stan ciała (vide pojawienie się Snickersów czy McDonalda) ówczesnych Polaków i Polek. Ich trosk, wątpliwości, radości, strachu, beznadziei, ale też podjęcia walki o lepsze jutro czy celebracji małych sukcesów.
Łyżką dziegciu w publikacji Michała jest dla mnie brak umieszczenia w gronie jego rozmówców osób z terenów wiejskich. O bolesnej transformacji polskiej wsi jest mowa w książce, nawet dosyć obszernie, ale brakowało mi ciekawej opowieści (usłyszanej osobiście przez autora) choć jednego z przedstawicieli lub przedstawicielki tej grupy społecznej. Brakuje mi w książce również spojrzenia na czas transformacji przez ówczesny Kościół Katolicki, właśnie przez pryzmat zwykłych szeregowych księży (np. wyświęcanych w tamtych latach, którzy podejmowali pracę duszpasterską w innych realiach niż PRL) lub skorzystania z ówczesnej prasy katolickiej jak np. „Gość Niedzielny”.
„Dyskurs publiczny kreował obraz nowej normalności, która była antytezą podobnej stabilności. Zwykła pensja? To rzecz, mówiąc oględnie nie dla ludzi sukcesu. Nowa normalność wzywała ze wszystkich sił, by zerwać z rutynami z okresu socjalizmu. Dziki Wschód równał z ziemią wszystko, co zastane, jednako struktury i przyzwyczajenia. Dla jednych to było koszmarne. Ci byli liczni, ale jakby niesłyszalni. Inni skorzystali z szansy – to grupa nieliczna, ale eksponowana. Lepiej poradziła sobie z nowymi obszarami ryzyka” (s.273)
W historii ważne są symbole i pewne daty, które z perspektywy następnych lat uważamy za szczególne istotne dla dziejów danego państwa. Czytając o minionych latach mamy ten komfort, że wiemy co było potem. Z tego tez powodu, po czasie pewnym aspektom z historii przypisuje się znaczenie „momentów przełomowych”. Gdy tak czytałem „Dziki Wschód” uświadomiłem sobie, że nie można określić jednego „przełomowego” momentu, w którym coś się kończy czy zaczyna. Każdy ważny proces dziejowy jest rozłożony na wiele lat, co szczególnie widać w historii polskiej transformacji. Autor wskazuje pewne punkty kluczowe, które trzeba jednak traktować jako jeden z równoważnych „szczebli”, na których budowano „drabinę” do III Rzeczpospolitej. Myślę, że w ukazaniu tego aspektu, oraz oddania głosu teoretycznie „mniej ważnym” tkwi największa siła pracy Michała.
Po lekturze książki, starałem sobie przypomnieć co sam pamiętam z tamtych czasów. Choć jestem z rocznika 1992, to moim najbardziej wyrazistym i rozłożonym na wiele lat wspomnieniami „transformacyjnymi” były zmiany jakie nastąpiły w okolicach katowickiego dworca kolejowego i autobusowego. W latach mojego dzieciństwa, gdy byłem tam z rodzicami był to dla mnie inny świat, pełen tajemniczych zakamarków, podejrzanych osób czy licznych straganów. To tam pojawiały się nowości z Zachodu, ale jednocześnie czuć było jeszcze ducha minionej epoki. I z pewnością tam też był „Dziki Wschód”.
“Dzieci urodzone w 1986 roku i te, które przyszły na świat siedem lat później, wychowały się w zupełnie innych rzeczywistościach. Obie Polski miały im do zaproponowania zupełnie coś innego, choć przecież mowa o tym samym państwie. Tym razem jest to jednak państwo na serio które warto współtworzyć i któremu warto ufać. Jeżeli wskazać tylko jeden, najważniejszy skutek transformacji, o której raczej niepolitycznych aspektach opowiada ta książka, to jest nim właśnie odzyskanie państwa dla jego obywateli” (s.378-379)