logo

Niemiecki czołgista na froncie wschodnim. Dziennik dowódcy

Niemiecki czołgista na froncie wschodnim. Dziennik dowódcy

Autor: Judith Herrin
Wydawca: Wydawnictwo RM
Rok wydania: 2024
Okładka: miękka
Liczba stron: 464
Moja ocena:

Obrazek recenzji 6

Książkę do recenzji otrzymałem dzięki życzliwości pani Edyty Gadaj,
Wydawnictwa RM, za co składam serdeczne podziękowania.

„Połamane kości dolnej części kończyny wystawały z poszarpanego ciała, a całość wisiała na cienkim pasku skóry i mięśni. Miał też przeciętą tętnicę i głębokie, pełne odłamków rany na obu rękach. Ze skórzanego paska pistoletu maszynowego i gazy opatrunkowej wykonałem improwizowany opatrunek i czym prędzej założyłem go na nogę gońca, nim skurczone w wyniku wstrząsu naczynia krwionośne zaczęły znów krwawić” (s.219)

Pisane na bieżąco dzienniki mają niesłychaną wartość historyczną. Pozwalają na poznanie tego co dokładnie w danej chwili i miejscu, „czuła” pisząca je osoba. W dziennikach, tworzonych często pod wpływem różnych emocji, możemy odnaleźć oblicze człowieka, który nie stroni od refleksji, które są dalekie od wszelkiej poprawności. Tak też jest w przypadku rękopisów jednego z niemieckich żołnierzy walczących na froncie wschodnim w latach 1941-1942.

Friedrich Sander był jednym z milionów niemieckich żołnierzy służących na różnych frontach II wojny światowej. Przydzielony do wojsk pancernych (11.Pułk Pancerny), brał udział w ataku na Leningrad, Moskwę oraz próbie odbicia okrążonej 6 Armii generała Friedricha Paulusa. Swoje refleksje z tamtego okresu, zawarł w dziennikach, które kilka lat temu zostały odkryte w jednym ze sklepów sprzedających militaria. 11 zeszytów oraz zbiór luźnych kartek, zakupił niemiecki historyk Robin Schäfer, który przetłumaczył je, opatrzył przypisami i wydał w języku angielskim w 2022 r. Pod koniec marca b.r. ukazała się polska wersja dzienników, którą mam przyjemność recenzować.

„Wczoraj po raz trzeci komar ugryzł mnie w przyrodzenie, gdy siedziałem w latrynie. Toż to koszmarne! Moskity są tu niesamowitym utrapieniem. W domu nikt nie potrafiłby sobie tego wyobrazić. Odruchowo odganiam rękami wszystkie brzęczące bestie, tak jak robią to ogonami konie i krowy. A do tego jeszcze ten pył i żar! Choć na słońcu nie ma 72 stopni Celsjusza, wnętrza naszych stalowych trumien bez trudu osiągają taką temperaturę, a nierzadko spędzamy w nim nawet po dwadzieścia godzin, od 3.00 w nocy” (s.162)

Moje pierwsze wrażenie po lekturze całości, może być dla Państwa nieco dziwne. Najbardziej bowiem byłem zachwycony opisem … zwyczajności. Zwyczajności, która objawia się w opisie  dni, w których nie dzieje się nic szczególnego – czytaj nie jest prowadzona intensywna akcja bojowa. Prowadzone na bieżąco notatki, dobrze pokazują, że na wojnie bardzo dużą część czasu poświęca się na długie marszy (w przypadku autora wspomnień jazdy), naprawę wojskowego sprzętu, rozmowy z kolegami, z którymi dzieli się żołnierski los. Sander ma lekkie pióro. Pisze to co czuję, nie uciekając się do jakiś form autocenzury (z pewnymi drobnymi wyjątkami). Niemiecki czołgista, czuł wielką potrzebę przelewania swoich myśli, w każdej wolnej chwili czasu. Kiedy czytamy jego notatki, szybko można zauważyć, w którym momencie przerywa swoje pisemne rozważania, bo zostaje ogłoszony alarm, bo ktoś nagle wszedł do pomieszczenia, w którym się znajduje, lub jest po prostu tak zmęczony, że nie ma siły dalej pisać.

Czym jest ta zwyczajność, która tak mi się spodobała w jego wspomnieniach? To choćby opisy jego kontaktów z istnym galimatiasem narodów, które spotkał w Związku Sowieckim. Trudno jest mi określić jednoznacznie jego stosunek do obywateli sowieckiego państwa. Czuje on nad nimi wyższość, czuje pogardę, złość i lęk, które przelewa na karty swojego dziennika. Z drugiej strony szybko uczy się języka rosyjskiego, rozmawia ze spotkanymi ludźmi i opisuje ich zwyczaje. Ba, nawet podobają mu się sowieckie kobiety, o których pisze z pewnym sentymentem i złością. Złością, ponieważ czuję, że jako niemiecki żołnierz nie może sobie pozwolić na jakiś „romans” z jak to nazywała nazistowska propaganda „podczłowiekiem”.

„Bohaterska śmierć? To bzdura! Należałoby raczej zachwalać bohaterskie życie! Nie ma nic heroicznego w śmierci! Co innego w życiu wiedzionym aż do ostatniego uderzenia serca. Banalnie jest polec! Gdy byłem kompletnie rozbity i leżałem po szyję w błocie, wiele razy potajemnie marzyłem o tym, by śmierci mnie wyzwoliła, ale szybko porzucałem tą myśl. Ta mała iskra, która rozpala mnie w ostatnim momencie, przypomina mi o moich obowiązkach i skłania mnie do powrotu na ścieżkę prawdziwej pruskiej tradycji” (s.341)

Poruszając kwestię jego stosunku do ruchu nazistowskiego, z pewnością można napisać, że był on zaangażowany politycznie i wierzył w ruch nazistowski oraz jego najważniejszych dowódców, z Adolfem Hitlerem na czele. Nie można jednak powiedzieć, aby był całkowicie zaślepiony tym co serwowała mu każdego dnia niemiecka propaganda. Do momentu odwrotu spod Moskwy, co nastąpiło na przełomie 1941/1942, głęboko wierzył w odniesienie szybkiego zwycięstwa nad przeciwnikiem. Doskonale można zauważyć, że poniesione straty, które ponosi jego jednostka, nie mają na niego właściwie żadnego wpływu. Walczy z głęboką wiarą, czuje się twardym niemieckim żołnierzem, który pokona wszelkie przeciwności. Liczy się tylko zwycięstwo.

Jego załamanie następuje w chwili, gdy Niemcy ponoszą porażkę w „Operacji Tajfun”. Wtedy uświadamia sobie skalę strat, które poniosły niemieckie siły zbrojne. Dociera do niego, jak twardym i nieustępliwym jest sowiecki żołnierz, mimo że wcześniej przekonał się nie raz o jego waleczności. Następuję wówczas chwila załamania, którą pokazuje w prowadzonych przez siebie zapiskach. Wtedy jego relacja staje się najbardziej drastyczna, a czytelnik jest świadkiem jak niespełna 25-letni Sander stoi na progu załamania. Walczy już wtedy o przetrwanie. Coraz bardziej uświadamia sobie stratę kolegów, z którymi jeszcze do niedawna dzielił się kawałkiem chleb. Od tego momentu, wraca coraz częściej myślami do poległych towarzyszy na kartach dziennika.

„W dniu 25 grudnia wszystko się skończyło. Wróg miał nie tylko olbrzymią przewagę liczebną, lecz pod wieloma względami także techniczną. Doskonale dowództwo, morale i wyszkolenie nie wystarczą bez amunicji, paliwa, żywności, wody i części zapasowych. Rosjanie nas wycieńczają; przebywająca tu piechota jest już tak wykończona, że wystarczy, by pojawił się jeden radziecki samochód pancerny, a cała linia wyczerpanych „Landserów” zacznie uciekać. (s.409)

Dzienniki Sandera, dalekie są od literacko pisanych wspomnień, pokroju „Przystanku Moskwa”, „Zapomnianego Żołnierza” czy „Żelaznych Trumien”. W przypadku tych trzech prac, autorzy przelali swoje myśli na papier po zakończeniu działań wojennych. Mieli czas na więcej przemyśleń, mogli coś od siebie dodać więcej, inaczej przedstawić to co rzeczywiście przeżyli w latach 1939-1945.

Sander pozostawia po sobie świadectwo, które jest „żywym” zapisem jego wojennego szlaku. Świadectwo pisane w pośpiechu, przy resztce dziennego światła lub dogasającej lampki. Świadectwa, w którym czujemy jak wszy, pot, krew, smród oraz brud towarzyszą mu na każdym kroku. W końcu wreszcie jest świadectwem tego, jak beznadziejna jest każda wojna, która tylko „jest słodka dla tych, którzy nigdy nie wojowali”.

„Ten sam los spotkał członków załogi, których spalone zwłoki zostały rozerwane. Tam smród zwłok zmieszał się z zapachem płonącej gumy, więc czym prędzej się oddaliłem. Potem kontynuowaliśmy nocną podróż. Zarówno starcia, jak i same przemarsze stanowią olbrzymie wyzwanie dla żołnierzy. Czasami sanitariusz wydaje nam kilka tabletek, które zmniejszają senność, i jedziemy dalej, cały czas naprzód, z wyłączonymi reflektorami i powiekami niemal całkowicie zaklejonymi potem i pyłem, spragnieni, zmęczeni i brudni” (s.88) 

Inne recenzje