logo

Nimitz na wojnie

Nimitz na wojnie. Od Pearl Harbor do Zatoki Tokijskiej

Autor: Craig Symonds
Wydawca: Znak Horyzont
Rok wydania: 2025
Okładka: twarda z obwolutą
Liczba stron: 512
Moja ocena:

Obrazek recenzji 8

Książkę do recenzji otrzymałem dzięki życzliwości pana Macieja Pietrzyka
z Znak Horyzont, za co składam serdeczne podziękowania.

„Dowódca, który będzie czekać, aż wszystkie plany, środki materiałowe lub wyszkolenie żołnierzy osiągną poziom doskonały, będzie czekał na próżno – pisał – ponieważ zwycięstwo przypadnie ostatecznie temu, kto wykorzysta dostępne środki z największym zaangażowaniem”. W ostatnim tygodniu maja 1942 roku Nimitz postawił wszystko na nierówną konfrontację z głównymi siłami przeciwnika” (s.127)

Zaciśnięta szczęka, skupiony na uważnym słuchaniu oraz pełen stoickiego spokoju. Cierpliwy oraz wymagający, stroniący od blasku fleszy i sławy. Takimi cechami można opisać admirała Chestera W. Nimitza – głównodowodzącego Floty Pacyfiku USA w latach 1941-1945. Zadajmy sobie pytanie, dlaczego odniósł sukces i pomimo wielu kryzysów utrzymał swoje stanowisko aż do kapitulacji Cesarstwa Japonii?

Chester Nimitz nie jest może tak barwną postacią jak generał Douglas MacArthur, który dzięki swojemu aktorskiemu talentowi oraz dbaniu o swój wizerunkowy pijar stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych amerykańskich dowódców w latach II wojny światowej. Nimitz otrzymał awans na swoje stanowisko zaledwie kilka dni po japońskim ataku na Pearl Harbor. Obejmując swój urząd powiedział do jednego z dziennikarzy: „możemy jedynie czekać i wykorzystać każdą okazję która się nam nadarzy”. Stanął prze trudnym zadaniem przywrócenia ducha bojowego amerykańskich żołnierzy, którzy jak najszybciej chcieli zapomnieć o „Dniu Hańby” czyli 7 grudnia 1941 r.

Przez cały ten frustrujący i rozczarowujący okres Nimitz codziennie pisał listy do Catherine. We wszystkich starał się zachować pogodę ducha, pisząc o tym, jak piękna jest pogoda, co jadł na obiad i kto był u niego gościem na kolacji. W dowództwie także zachowywał stoicką postawę, a jego spokojnie oblicze nadawało mu ton cichej determinacji. Jeden z oficerów wspominał, jak Nimitz chodził powoli od biurka do biurka „rozmawiając z wchodzącymi w skład sztabu komandorami i kontradmirałami, niemal w ogóle nie okazując emocji”. (s.68)

Chester Nimitz – Teksańczyk z pochodzenia służył w amerykańskiej marynarce wojennej od 1905 r. Wychowany przez swojego dziadka, młody Chester przejął jego zasadę aby nie przejmować się tymi sprawami, z którymi nic się nie da zrobić. To była główna reguła, której pozostał wierny przez całe swoje długie życie. Obejmując stanowisko głównego dowódcy Floty Pacyfiku musiał w pełni wykorzystać swoje interpersonalne umiejętności z cechami wytrawnego dyplomaty, aby co rusz gasić pożary – zarówno na froncie z Japończykami, jak i również wśród jego przełożonych oraz podwładnych. Przystępując do pracy, rozpoczął powolną modernizację taktyki walki amerykańskiej floty, która z czasem stała się potężną machiną wojenną zdolną do pokonania sił Cesarskiej Japonii.

Opowiedzmy nieco w tym miejscu o stylu pracy amerykańskiego admirała. Wstawał około 6.30, gimnastykował się i ruszał na krótki spacer. Następnie jadł śniadanie i po krótkiej przerwie przystępował do pracy wśród setek dokumentów, które napływały do jego sztabu każdego dnia. Codziennie odbywał spotkania ze swoimi najbliższymi współpracownikami, otrzymując od nich raporty i rozdysponowując między nich zadania. Swój dzień pracy kończył około 17.00 lub 18.00. Pozostały czas wykorzystywał na dbanie o swoją kondycję fizyczną (miał w pamięci śmierć ojca, który zmarł na zawał w wieku 29 lat). Dzień kończył kolacją, na których zapraszał różnych gości. Po niej słuchał muzyki lub grał z gośćmi w cribbage’a. Przed pójściem spać, zdarzało mu się jeszcze chwilę popracować w swoim gabinecie. Kładł się spać około 23.00.

Jednym z głównych wyzwań przywódców Nimitza było pilnowanie, aby wszyscy koncentrowali się na jasno określonym celu i ciągnęli razem w jednym kierunku. Zachęcał do śmiałych, agresywnych działań – na Morzu Koralowym i pod Midway, w natarciu na Kwajalein, Eniwetok, Truk i Leyte. Jednak kluczem do sukcesu, chyba w jeszcze większym stopniu niż owa śmiałość, była pewna ręka, jaką dzierżył ster. Choć ani raz nie kierował okrętem, nie zrzucił bomby ani nie szturmował plaży, miał zasadniczy wkład w zwycięską kampanię Stanów Zjednoczonych na środkowym Pacyfiku. (s.372)

Ilość obowiązków przybywała mu z każdym dniem wojny. Rosła tym samym ilość ludzi, którzy byli zaangażowani w prace w jego sztabie. Nimitz, który bardzo cenił sobie bezpośrednie relacje ze swoimi podwładnymi, rozrastający się sztab przyjmował z rosnącą irytacją. Od pewnego momentu czuł, że większość czasu poświęca na kontakt z papierami, niż z drugim człowiekiem. Co ciekawe, Nimitz nie pozwolił aby w jego kwaterze głównej pracowały kobiety ( WAVES – kobieca służba ochotnicza). Rzekomo jego żona Catherine miała wpływ na tą postawę swojego męża, podkreślając że obecność kobiet na Hawajach stworzy wybuchową mieszankę towarzyską. Warte uwagi jest to, że Nimitz będąc oddany swoim obowiązkom, nie znosił gdy z Waszyngtonu przylatywały w odwiedziny różne grupy „ważniaków”, którym amerykański dowódca musiał poświęcać swój cenny czas.

Bohaterowi naszej opowieści nie można odmówić zrozumienia duszy żołnierza. Gdy tylko miał taką możliwość osobiście odwiedzał oddziały na pierwszej linii frontu. Wśród swoich bezpośrednich podwładnych potrafił wykrzesać jak najlepsze cechy, dając im jednocześnie bardzo dużo swobody w wykonywaniu rozkazów. Jego styl dowodzenia polegał bardziej na sygnalizowaniu pewnych rozwiązań, niż narzucaniu swojej własnej woli. Jednocześnie wiedział, aby nie czekać w nieskończoność na podjęcie akcji. Gdy nadarzała się okazja – ryzykował i prowadził działania, aby utrzymać inicjatywę. Wierzył w dawanie drugiej szansy swoim ludziom, nawet gdy popełniali bardzo poważne błędy. Jego opanowanie i umiejętność radzenia sobie w trudnych sytuacjach, zaciskając zęby i przystępując do działania, w pełni rozkwitła w długich latach wojny z Japończykami.

„Co ja napiszę ich rodzicom?” Capra pisał później, że straty na Tarawie były „udręką dla jego [Nimitza] duszy”. Ponieważ listów przychodziło coraz więcej, Lamar przestał je przekazywać dowódcy i albo sam na nie odpowiadał, albo zwyczajnie odkładał je do archiwum. Jeśli Nimitz o tym wiedział, to nie interweniował. Mimo całej swojej empatii, która potrafiła być źródłem udręki, miał przecież inne obowiązki. Trzeba było dalej prowadzić wojnę” (s.286)

Wspomnijmy także o relacjach, które miał ze swoim głównym przełożonym, którym był dla niego admirał Ernest Joseph King. King stanowił przeciwieństwo Nimitza. Był niezwykle wymagającym szefem, słynącym z ciętego języka oraz bezwzględnie dbał o swoją reputację, nie raz podkreślając swoją wyższość wobec innych. Relacje pomiędzy dwoma mężczyznami były raczej szorstkie, ale Nimitz nigdy nie pozwolił sobie na pełne podporządkowanie swojej osoby Kingowi. Stosował wobec niego zasadę, którą kiedyś przekazał swojemu synowi  Chesterowi, gdy ten zapytał go jak sobie radzić z przełożonym tyranem. Ojciec radził synowi aby: „przez cały czas [być] niezwykle uprzejmy, nie ujawniać przed nim swoich celów i powoli usuwać mu dywan spod nóg”. Trzeba jednak przyznać, że z czasem wzajemna nieufność minęła i obaj dowódcy nawiązali trwałą i owocną współpracę oraz darzyli siebie wzajemnych szacunkiem.

Chester William Nimitz, można napisać prowadził wojnę zza biurka. Taką perspektywę przedstawienia jego postaci przyjął amerykański historyk Craig Symonds, przedstawiając 1314 dni jego działalności jak głównodowodzącego Floty Pacyfiku USA. Nimitz pozostaje z pewnością jednym z głównych architektów amerykańskiego zwycięstwa w długoletniej, krwawej i bezwzględnej wojnie z Japończykami. Pozostaje jednocześnie nieco w cieniu. Obowiązek służby i sumienne wykonywanie obowiązków stanowiło dla niego wartość najwyższą. Omawiania tutaj publikacja „Nimitz na wojnie” choć niekiedy ma nieco hagiograficzny styl, z pewnością można uznać za ciekawy podręcznik dowodzenia ludźmi. Styl przywództwa Nimitza pokazuje, że przy odrobinie spokoju, wiary i żelaznej konsekwencji każdy może wykonać nawet najtrudniejsze zadania, które są przed nim stawiane.

Wielkość Nimitza polegała nie tyle na zdolności do wielkich czynów, ile na łatwości, z jaką udawało mu się przekonywać innych, że są do takich czynów zdolni. Spruance, Lockwood i Turner dzięki współpracy z Chesterem Nimitzem stali się lepszymi dowódcami i wiedzieli o tym. Dotoczyło to również Halseya i Mitschera, a nawet Hollanda M. Smitha. W tym sensie Nimitz odegrał w wojnie na Pacyfiku rolę mnożnika siły, przyczyniając się walnie do zwycięstwa aliantów. (s.431)

Inne recenzje